Zazwyczaj, gdy ktoś jasno
sugeruje mi, że będę przy oglądaniu czy czytaniu płakała ze wzruszenia
zazwyczaj tak się nie dzieje, a przygotowane zawczasu chusteczki pozostają
nietknięte. Gdy przyszło do mnie „Bez słowa” Rosie Walsh wraz z kawą, czekoladą
i chusteczkami, pochopnie postanowiłam tę ostatnią rzecz schować głęboko do
szuflady. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że następnego dnia około pierwszej
w nocy uznam to za fatalny pomysł i będę gorączkowo ich poszukiwała.
Tytuł: Bez słowa
Autor: Rosie Walsh
Wydawnictwo: Wydawnictwo
Zysk i S-ka
Premiera: 1 października 2018 r.
Sarah Mackey jest pewną siebie, zdecydowaną
kobietą. Mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie zarządza wraz ze swoim byłym
mężem organizacją charytatywną, która niesie pomoc chorym dzieciom. Co roku, w
czerwcu odwiedza swoją rodzinną miejscowość w Wielkiej Brytanii i to właśnie
tam pewnego dnia poznaje Eddiego Davida. Z pozoru zwykłe spotkanie dwójki
nieznajomych z owcą w tle przeradza się w coś więcej. Razem spędzają
najpiękniejszy tydzień w swoim życiu, a w myślach każde z nich układa już plan
na wspólną przyszłość. Kiedy nadchodzi czas nieuchronnego rozstania, wiedzą, że
ich rozłąka nie będzie trwać długo. Jednak coś burzy ich marzenia i plany. Mijają
minuty, godziny, dni i tygodnie, a Eddie od czasu rozstania wciąż milczy. Sarah
próbuje się z nim skontaktować, jednak nie odbiera on telefonów, nie odczytuje
jej wiadomości, przepadł niczym kamień rzucony w wodę. On zniknął, odszedł, zapomnij
o nim – tak radzą jej przyjaciele, jednak Sarah nie potrafi się z tym pogodzić.
Wciąż myśli o tych siedmiu idealnych dniach, które spędzili razem i wierzy, że
musi istnieć na to jakieś wytłumaczenie…
Nie będę Was oszukiwać i od razu
powiem, że z początku byłam absolutnie przekonana, że „Bez słowa” będzie jedną
z tych powieści, które zachwalane są na prawo i lewo, a niestety po przeczytaniu
zawodzą. Takie książki są przewidywalne i niestety często przereklamowane.
Dlatego miałam duże obawy, kiedy sięgnęłam po tę książkę. Nawet nie wiecie, jak
bardzo się pomyliłam! „Bez słowa” zdecydowanie nie należy do tego typu książek,
a wszystkie ciepłe słowa i zachwyty są w pełni uzasadnione.
Do lektury „Bez słowa”
przystąpiłam pewnego wolnego wieczora. Po dniu pełnym pracy miałam ochotę na
chwilę zapomnienia z książką, więc uzbrojona w dzbanek herbaty usiadłam
wygodnie w fotelu i zaczęłam czytać. Od razu autorka przykuła moją uwagę
ciekawym stylem i umiejętnością budowania napięcia. Pochłaniałam rozdział za
rozdziałem nie mogąc wyjść z podziwu, jak bardzo ta książka mnie zaintrygowała.
Oczywiście z strony na stronę moja ciekawość rosła, a szereg nietypowych i
tajemniczych zdarzeń sprawił, że w mojej głowie zaczęłam układać różne scenariusze
odnośnie do tego, gdzie jest Eddie i dlaczego się nie odzywa. W połowie książki
byłam już pewna swego. „Rozwiązałam zagadkę, wiem jak to się skończy!” –
myślałam i poczułam się trochę zawiedziona, bo jak to? Czyżby to naprawdę była
tak przewidywalna powieść? Zerknęłam na zegarek. Czterdzieści minut po północy
i sto sześćdziesiąt stron do końca książki. Nie zastanawiałam się długo – praktycznie
od razu postanowiłam kontynuować lekturę. W chwili, w której byłam przekonana,
że „Bez słowa” już mnie niczym nie zaskoczy, dotarłam do punktu kulminacyjnego.
Nie mogłam uwierzyć w to, co czytałam. Czas dla mnie nagle się zatrzymał. Z
niedowierzaniem powracałam do wcześniejszych rozdziałów próbując ustalić, czy
mogłam już wcześniej domyślić się tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Czytając
niektóre zdania na nowo w moich oczach zaczęły wzbierać łzy i wtedy
zrozumiałam, że dołączona do przesyłki paczka chusteczek nie została dodana nadaremno.
Książkę skończyłam czytać około trzeciej w nocy i jeszcze długo po odłożeniu
jej nie mogłam zasnąć ani uspokoić bijącego z przejęciem serducha.
Rosie Walsh potrafi przykuć uwagę
czytelnika. „Bez słowa” przeczytałam jednym tchem. Od początku do końca i nie żałuję
tej nieprzespanej nocy, ponieważ historia ta zawładnęła moim sercem.
Zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości na parę godzin i z zapartym tchem
śledziłam historię Sarah. Autorka uśpiła moją czujność, zwodząc mnie przez
ponad połowę książki i kiedy już myślałam, że wiem wszystko, że prawidłowo
połączyłam wszystkie wątki, zadała mi ona cios prosto w serce, po którym przez
dłuższą chwilę nie mogłam się emocjonalnie pozbierać.
„Bez słowa” porusza wiele naprawdę ważnych i
bardzo trudnych tematów, takich jak nienawiść, wybaczenie, miłość, śmierć, żałoba,
rozczarowanie, samotność oraz wiele innych. To bez wątpienia powieść oryginalna, wyjątkowa, która wywołuje wiele emocji. Bardzo spodobało mi się to, że mimo
że autorka pozwala nam w większości poznać tę historię zza pleców Sarah, to
również ukazuje czytelnikowi inne punkty widzenia różnych spraw. Warto
zaznaczyć, że nie jest narzucane czytającemu jedno zdanie czy jedna wersja wydarzeń.
Cała historia opowiedziana została w taki sposób, że nie sposób nie czuć
empatii do każdego z przedstawionych bohaterów. Rosie Walsh pokazała historię
do bólu prawdziwą, pozbawioną wszelkich pięknych iluzji, a do tego stworzyła wspaniałych,
wiarygodnych bohaterów i nie mam na myśli tu tylko Sarah i Eddiego, ale również
każdą jedną postać, która pojawiła się w tej powieści.
„Bez słowa” skradło moje serce. Mam nadzieję,
że skradnie również i Wasze. Dajcie szansę tej historii, a zapewniam Was, że
się na niej nie zawiedziecie i może również zachwycicie się nią tak mocno, jak
ja.
PS Po pełnej emocji,
nieprzespanej nocy z „Bez słowa” przydała się mocna czarna kawa!
0 Komentar
Dziękuję za podzielenie się swoją opinią.
Postaram się jak najszybciej odpowiedzieć :)